W latach 1984-1985 wykładał w Institut des Télécommunications d'Oran w Algierii. W latach 1985-1991 był profesorem associé w Laboratoire d'Automatique et d'Analyse des Systèmes du C.N.R.S. (LAAS) oraz w Institut National des Sciences Appliquées w Tuluzie (Francja). W okresie 1992-1996 był zastępcą dyrektora Instytutu Elektroniki PŁ, a od 1996 r. jest kierownikiem założonej przez siebie Katedry Mikroelektroniki i Technik Informatycznych PŁ. Od 2002 r. do 2008 r. pełnił funkcję prorektora Politechniki Łódzkiej ds. promocji i współpracy z zagranicą.
W 2008 r. otrzymał doktorat honoris causa Państwowego Uniwersytetu im. Jarosława Mądrego w Nowogrodzie Wielkim (Rosja). W 2020 r. tytuł honorowego doktora nadał mu Uniwersytet Morski w Gdyni.
Przez wiele lat prowadził działalność badawczą i dydaktyczną na uczelniach w Algierii, Francji, Belgii, Danii, Finlandii, Hiszpanii, Szwajcarii, Włoszech, Wielkiej Brytanii, Tunezji, Hondurasie, Kanadzie i USA. W zależności od pory roku, wolny czas poświęca swoim dwóm wielkim pasjom: narciarstwu oraz żeglarstwu.
Narty to chyba największa Pana pasja. Kiedy zaczął Pan swoją przygodę z nimi?
Miałem 3 lata. Dziadkowie zabierali mnie do Parku Śledzia i na górkę w Smardzewie. Tam zdobywałem pierwsze narciarskie szlify. Z rodzicami wyjeżdżaliśmy, prawie co roku na narty, do Zakopanego. A potem, już jako student Politechniki Łódzkiej, jeździłem ze znajomymi do Szczyrku i do Zakopanego.
Jakie są Pana ulubione miejsca i trasy zjazdowe?
Bardzo lubię trasy we francuskich Alpach Północnych, konkretnie Val Cenis, włoskie Alpy w Sestiere oraz Mont Blanc, a w szczególności Pireneje francuskie i Andorę, a także Whistler w Kanadzie.
Co Pan czuje, jak zjeżdża Pan na nartach?
Jestem odprężony i czuję się wolny...
Pana kolejną wielką pasją jest żeglarstwo. Gdzie Pan najczęściej pływa i na jakich jednostkach?
Od 1968 roku mam uprawnienia żeglarza. Pierwszy patent na sternika jachtowego zdobyłem w Warszawie w 1982 roku, a kolejny w 2000 r. w Łodzi. Posiadam też świadectwo operatora radiotelegrafisty VHF wydane w Gdyni w 2001 r. Korzystałem z tych uprawnienia podczas rejsów morskich.
Pływam na jachtach Klubu Żeglarskiego Politechniki Łódzkiej, na różnych żaglówkach typu Alfa i Beta. Podróżowałem także na fregacie Dar Młodzieży. Byłem na niej na czterech rejsach, w tym na dwóch dalekich: w Rydze w 2005 r. i w Oslo w 2006 r. Pływałem też z Jurkiem Tomczykiem, jednym z komandorów Klubu PŁ, na Morzu Śródziemnym. Byliśmy razem w Chorwacji (2001 r.), w Hiszpanii (2002 r.), w Grecji (2012 r.) i we Włoszech w 2013 r.
Ma Pan zapewne swoje ulubione miejsca do żeglowania?
Najbardziej lubię jeziora mazurskie. Tam najczęściej spędzam wakacje z moją rodziną. W Klubie Żeglarskim PŁ, który mieści się w Rogantach, działam od 1967 roku, czyli prawie od początku jego istnienia na Politechnice Łódzkiej.
Który rejs najbardziej Pan zapamiętał?
Najbardziej w pamięci pozostała mi wyprawa do Grecji. Nagle, niespodziewanie powiał wiatr o sile 12 stopni w skali Beauforta i łódka zamieniła się w ślizgacz. Na szczęście skręciłem za wyspę i się uspokoiło.
Wiele lat spędził Pan jako wykładowca we Francji i Algierii. Tam również znajdował Pan czas na swoje pasje?
Tak, we Francji pracowałem w Tuluzie, która leży blisko Pirenejów i jeździłem na nartach, a nawet organizowałem wyjazdy ze studentami. Stwierdzili oni, że w moim nazwisku końcówka ski mówi o mnie wszystko… Spędziłem tam 20 lat, a po powrocie do Polski jeździłem do Tuluzy co roku, na okres zimowy. Rok akademicki podzielony jest tam na 5 części, po 6 tygodni każda.
Po Algierii natomiast podróżowałem Fiatem 126P, którym przejechałem całą Saharę. Miałem problemy, bo w tamtym czasie, w Algierii, pierwszeństwo przejazdu było funkcją masy pojazdu. Żeby zwiększyć jego masę trzeba było trąbić. Raz zepsuł mi się klakson i nie mogłem wrócić z pracy do domu.
Uwielbia Pan podróże. Która z nich wywarła na Panu największe wrażenie?
Widziałem wiele przepięknych miejsc na całym świecie. Byłem w Indiach, Cejlonie, Malezji, Tajlandii, USA, Kanadzie i Hondurasie. Największe wrażenie zrobiła na mnie Australia, a szczególnie Uluru. To święta skała Aborygenów, inaczej nazywana Ayers Rock. Symbol Australii, największa atrakcja i cel wycieczek do Parku Narodowego Uluru.
Podczas podróży miał Pan wiele przygód. Jeździł Pan na wielbłądzie i na słoniu?
Tak, a nawet na żółwiu. Na wielbłądzie i na słoniu jechałem podczas pobytu w Cejlonie, a na żółwiu, jak byłem w Malezji.
Wiem, że swoimi pasjami zaraził Pan najbliższą rodzinę. Pana najstarszy syn Piotr Napieralski jest już profesorem PŁ i również informatykiem, zaszczepił mu Pan wszystkie swoje zainteresowania?
Wszystkie moje dzieci jeżdżą świetnie na nartach i na desce. Wnuki też już się nauczyły. Zaczęły w wieku 2-3 lat.
Z Piotrem mamy wiele wspólnych zainteresowań, oprócz informatyki. Wspólnie zjeżdżamy na nartach. Na żaglach byliśmy razem już w 1990 roku, miał wówczas 15 lat.
Miał Pan aż 57 doktorantów. Udało się Panu zaszczepić w nich swoje pasje?
Jako dydaktyk zawsze starałem się zachęcać moich doktorantów do uprawiania sportu. Teraz to doktoranci zapraszają mnie na narty i żagle. Kilku z nich jest już profesorami w USA i Kanadzie. To wielka satysfakcja dla wykładowcy.
Dlaczego warto mieć w życiu pasje?
Dzięki temu chce się żyć… Pasje powodują, że ma się siłę do działania, a praca jest przyjemnością. To nasze zainteresowania pozwoliły na wybudowanie ARUZa. To Analizator Rzeczywistych Układów Złożonych, który znajduje się w łódzkim Technoparku. Kiedy byłem w University of Houston-Downtown, Amerykanie byli zdumieni, iż taki mały kraj - Polska, ma największy re-konfigurowalny komputer na świecie. Przeprowadzono wówczas ze mną wywiad w radiu Chicago, którego słuchała cała Polonia amerykańska...
Rozmawiała Małgorzata Trocha