Data dodania 22.03.2021 - 11:43
Kategorie aktualności

Prof. Jacek Banasiak - absolwent matematyki na PŁ (1981 r.) na Wydziale Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej (obecnie FTIMS). Głównym obszarem jego zainteresowań naukowych jest teoria równań różniczkowych. Od wielu lat znajduje się w światowej czołówce specjalistów z tej dziedziny. 

Image

Stopień  doktora nauk matematycznych uzyskał w  1989  r. na Uniwersytecie Strathclyde w Wielkiej  Brytanii.  W 1992 r. wyjechał do Republiki  Południowej  Afryki,  podejmując  pracę w  Uniwersytecie  Natal  w Durbanie.  W 1999 r. uzyskał stopień  doktora habilitowanego na Uniwersytecie  Warszawskim. Obecnie pracuje naukowo w Instytucie Matematyki PŁ i na University of Pretoria w RPA.

Matematyka nie jest jedyną pasją prof. Jacka Banasiaka. Bardzo lubi, co jakiś czas, uciekać w góry. Przeszedł główną grań Tatr i zdobył najwyższe szczyty Afryki m.in.: Górę Stanleya w masywie Ruwenzori i Kilimandżaro.

Wśród matematyków jest wiele osób zafascynowanych górami. To przypadek, czy jakaś szczególna potrzeba matematyków?
Nie wiem, czy jest to potwierdzony fakt, czy folklor. Jeśli przyjąć, że prawdą jest inna ludowa mądrość, że matematycy są introwertykami, potrzeba gór może wynikać z dążenia do samotności. Jednak w naszym pokoleniu wspinało się równie dużo fizyków i chemików, m.in. wybitny polski himalaista -  Piotr Pustelnik pracował w Instytucie Inżynierii Chemicznej PŁ.

Po studiach matematycznych na PŁ został Pan instruktorem taternictwa w Polskim Związku Alpinizmu. Jak długo trwała ta przygoda?
Byłem instruktorem alpinizmu w latach osiemdziesiątych, aktywnie działając od 1986 do 1992 roku. W ekonomicznych realiach schyłkowego PRL-u był to dobry sposób na łączenie przyjemnego z pożytecznym, a także możliwość przeżycia do pierwszego, czyli następnej wypłaty.

Image
  prof. J. Banasiak w chmurach podczas podejścia na Margherita Peak, fot. arch. prywatne

Wspólnie z kolegą z Instytutu Matematyki przeszedł Pan główną grań Tatr, wiele ścian tatrzańskich, także zimą. Jak Pan wspomina ten okres z perspektywy kilkudziesięciu lat?
Piękne lata. Wspinałem się z partnerami, którzy  już pojawili się w wywiadach:  Jackiem Jachymskim i Mariuszem Wójcikiem. Grań Tatr, którą zaliczam do moich najlepszych osiągnięć, przeszliśmy z Jackiem. Szkoda, że nie dokończyliśmy słowackiej części grani Tatr Zachodnich…

Byliśmy odcięci od świata przez dwa tygodnie. Na początku wycieczki, z powodu załamania pogody, spędziliśmy z Jackiem nieplanowane kilka dni w Dolince Dzikiej, spożywając dużą część zapasów. Ostatniego dnia przed zejściem z grani, spożyliśmy tylko przegotowaną wodę. Okazało się później, że decyzja powrotu zaoszczędziła nam sporo kłopotów. Kierownik obozu wspinaczkowego, na którym byliśmy, miał następnego dnia zawiadomić milicję o naszym zaginięciu. Przypomnę, że nie mieliśmy wówczas telefonów komórkowych.   

Podobno fascynacja górami u Pana jest ogromna. Jest Pan zdobywcą cztero- i pięciotysięczników, a nawet Kilimandżaro (5 895 m). To już nie lada wyczyn?
Jest to chyba przesadzone twierdzenie. Ogromna fascynacja powoduje, że góry stają się dla kogoś całym życiem. To jest raczej moje hobby. W góry uciekam co jakiś czas. Kilimandżaro jest bardzo skomercjalizowane. Widzimy spore kolejki wspinaczy na Mont Everest, a kolejka na Kilimandżaro jest dużo dłuższa. Jednak, jak pokazał to przypadek Aleksandra Doby, ta wysokość może okazać się bardzo niebezpieczna. Wycieczka na Kilimandżaro wymaga dobrego przygotowania.

Image
prof. J. Banasiak w drodze na Kilimandżaro, fot. arch. prywatne

Od wielu lat przebywa Pan w Republice Południowej Afryki, jest Pan obecnie badaczem na University of Pretoria oraz na Politechnice Łódzkiej. Co Pana skusiło do wyjazdu?
Jestem w RPA od 1992 roku. W 2016 r. otrzymałem duży grant i dzięki temu mam etat wyłącznie naukowy, co pozwala mi dzielić czas pomiędzy Polskę a RPA. Wyjechałem, bo w Polsce sytuacja była dość trudna i chciałem się rozejrzeć po świecie.

Aplikowałem o kilka staży podoktoranckich i przebywający wówczas w Durbanie, późniejszy profesor na PŁ -Janusz Mika,  pierwszy przysłał mi odpowiedź pozytywną. Później żona, która jest biologiem, przekonała mnie, żebyśmy zostali na dłużej. Specjalnie się zresztą nie opierałem, bo zarobki lepsze, biurokracja mniejsza, opieka medyczna bez zarzutu i lato przez 12 miesięcy w roku, a za zimą nigdy nie przepadałem. Są też oczywiście wady, na przykład wysoka przestępczość wymuszająca inny sposób życia niż w Europie.

Image
prof. J.Banasiak  na Point Lenana na Mt Kenya  z kuzynem P. Kuligiewiczem, z który zrobiił większość wejść afrykańskich, fot. arch. prywatne

RPA jest cztery razy większe od Polski. Zachwyca nieziemską przyrodą. Jakie są Pana ulubione miejsca w RPA, to góry czy może parki narodowe?
Choć w RPA znaleziono jedne z najstarszych szczątków ludzkich i rejony Sterkfontein koło Johannesburga można uważać za jedną z głównych kolebek ludzkości, zaś w granicach RPA znajdują się pozostałości średniowiecznego królestwa Mapungubwe, które później przekształciło się w Królestwo Zimbabwe z imponującymi ruinami w Masvingo, to do RPA nie przyjeżdża się oglądać zabytki czy dzieła sztuki, ale przyrodę.

Jest to kraj obejmujący szereg stref klimatycznych. Można w  ciągu kilkunastu dni zwiedzić parki narodowe z roślinnością podzwrotnikową, jak Park Krugera, sawanny w Parku Hluhluwe/iMfolozi, rozlewiska w iSimgaliso, obejrzeć wieloryby w okolicach Kapsztadu, pustynię na Kalahari, czy w końcu spędzić czas powyżej 3000 metrów n.p.m., wędrując  po Górach Smoczych.

Trudno wymienić ulubione miejsca. Staramy się regularnie podróżować do różnych parków, ale jak chcę pospacerować, to jadę w Góry Smocze.     

Image
prof. J.Banasiak na Margherita Peak (najwyższy punkt Góry Stanleya), fot. arch. prywatne

Zdobył Pan wiele szczytów w Afryce. Która wyprawa w góry najbardziej zapisała się w Pana pamięci?
Każdy wyjazd miał swoją specyfikę. Fizycznie, chyba  najtrudniejsze było wejście na Górę Stanleya w masywie Ruwenzori. Większości dużych gór afrykańskich to stożki wulkaniczne, na które się po prostu wchodzi  i schodzi, w prostej linii. Aby dotrzeć do Góry Stanleya przechodzi się przez podmokłe, błotniste tereny, w deszczu padającym często nawet w porze suchej, wielokrotnie przecinając grzbiety sięgające powyżej 4500 m, z sumami dziennych podejść pomiędzy 1500 a 2000 m. Zejście jest podobne – o ile z Kilimandżaro można zejść w jeden dzień, z Góry Stanleya to dwa i pół dnia marszu, po 10 godzin dziennie.

Psychicznie, pewnie najtrudniejsze było wejście na aktywny wulkan Ol Doinyo Lengai w Tanzanii. Jest to niemal regularny stożek o sporym nastromieniu. Choć trudności techniczne są niewielkie, to rąk używa się przez większość wspinaczki i przez całe 1500 m podejścia i zejścia, podstawę góry widać pod stopami w linii prostej. 

Dlaczego warto mieć w życiu pasje?
Ba, oto jest pytanie. Pasją może być też praca, ale tutaj chyba raczej chodzi o to, żeby mieć jakiś wentyl bezpieczeństwa. 

Włócząc się po górach szukam samotności i wysiłku fizycznego, pośród krajobrazów niezepsutych przez człowieka. Od wczesnej młodości lubiłem sam podróżować, poznawać i odkrywać dziką przyrodę.   

W mojej zawodowej pasji – matematyce, pociąga mnie rozwiązywanie, w miarę klarownych problemów intelektualnych, na własnych warunkach. Pracuję dość wolno, we własnym rytmie. Nie lubię ścigania się i współzawodnictwa. Podobnie jest z górami, nie biegnę od startu do mety aby wygrać, ale idę i zatrzymuje się tak, jak mam na to ochotę. 

Rozmawiała Małgorzata Trocha